Jakiś
czas temu miałam problem z zachowaniem mojego dziecka, które
praktycznie dzień w dzień robiło mi „nieziemskie awantury o
nic”. Wychodziłam z pracy i pędziłam co tchu do przedszkola,
żeby jak najszybciej je odebrać, a tam zastawała mnie skwaszona
mina i pretensje. Droga do domu samochodem mijała w miarę
spokojnie, ale tuż po przekroczeniu progu mieszkania zaczynał się
płacz, krzyk i dziki lament. Zachowania te charakteryzowały się
różną długością i różnym natężeniem. Radziłam sobie z nimi
w różny sposób – raz lepiej, raz gorzej. Czasami cierpliwie
tłumaczyłam i współodczuwałam. Innym razem – wyprowadzona z
równowagi niezrozumiałym dla mnie zachowaniem mojego własnego
dziecka – wpadałam w szał, a wtedy mój podniesiony głos
słyszały nawet dzieci sąsiadów. „Awantury” mają to do
siebie, że zawsze się kończą, ale po każdej z nich byłam
wyczerpana psychicznie i miałam podły nastrój.
Po
kilku tego typu „zajściach” zaczęłam się zastanawiać:
dlaczego tak się dzieje? Co powoduje, że moje dziecko zachowuje się
w taki sposób? Czy moje dziecko na pewno jest zdrowe? A może to ze
mną jest coś nie tak, skoro nie radzę sobie z emocjami dziecka i
własnymi?
W
poszukiwaniu odpowiedzi zaczęłam przeglądać blogi i fora, na
których rodzice borykali się z podobnymi problemami. Razem z innymi
mamami upatrywałyśmy problemu w nadmiernej ilości zjadanych przez
dzieci słodyczy; w zbyt małej ilości ruchu; w oglądaniu zbyt
wielu bajek; w zbyt małej ilości czasu i uwagi poświęcanej naszym
pociechom…
W
końcu trafiłam na artykuł pani psycholog Joanny Kalembki „Mózg
w złości. Instrukcja obsługi”, z którego jasno wynikało, że
„w większości przypadków to nie zachowanie dziecka jest
problemem, ale nasza reakcja na to zachowanie”. W pierwszym
momencie „zagotowałam się”, bo jak pozostać obojętną w
sytuacji, gdy mały człowiek krzyczy na nas i awanturuje się bez
powodu??? Później, gdy ochłonęłam – sięgnęłam po artykuł
drugi raz i już całkiem na spokojnie przeczytałam:
„Dzieci
nie zawsze zachowują się tak, jakbyśmy chcieli, żeby się
zachowywały. Czasem nie radzą sobie z emocjami, własnymi lękami,
frustracjami, smutkami, złością. Bywa, że według nas ich reakcje
są przesadzone – za bardzo krzyczą, za bardzo czegoś chcą, za
szybko biegają. Mają trudności z odnalezieniem się w zawiłym
społecznym świecie. Bywa, że kogoś uderzą, wyrwą zabawkę.
Zamiast siedzieć spokojnie w autobusie będą skakać po siedzeniu.
Wiele
zachowań dzieci nas irytuje i złości. Jednak musisz pamiętać o
jednym. One dopiero się uczą. Z każdym dniem ich mózg rozwija się
w niebywałym tempie, a dziecko uczy się radzić sobie z własnymi
emocjami, rozumieć zawiłości społecznego świata, nabywać
umiejętności komunikacyjne z innymi ludźmi. To nie jest łatwa
nauka. I tak, jak przy nauce chodzenia upadki są nieuniknione i
częste.
Dlatego,
w większości przypadków to nie zachowanie dziecka jest problemem,
ale twoja reakcja na nie.
Jedynym
sposobem na nauczenie dziecka radzenia sobie z emocjami, jest
umiejętność bycia blisko własnych emocji. Nie ma innej drogi.”
Prawda
– pomyślałam. I przeszłam do dalszej części tekstu, w której
autorka w bardzo jasny sposób tłumaczyła złożoność naszego
mózgu i zawiłości jego funkcjonowania. Dowiedziałam się, że
nasz mózg składa się z kilku „poziomów” różniących się od
siebie działaniem i czasem powstania w toku ewolucji. I tak: na
najniższym „poziomie” znajduje się najbardziej stary
ewolucyjnie obszar, który odpowiada za działanie podstawowych
funkcji życiowych – jest to tak zwany „mózg gadzi”. Poziom
„wyżej” znajduje się układ limbiczny, nazywany „mózgiem
ssaków”, który odpowiada za nasze emocje, a dokładniej ze
emocjonalne pobudzenie. Natomiast poziom „najwyższy” to
najmłodsza ewolucyjnie część – kora przedczołowa, która
odpowiedzialna jest nie tylko za najbardziej złożone funkcje
poznawcze: myślenie, analizowanie, wyciąganie wniosków, ale też
za elastyczność myślenia i zdolność empatii z drugim
człowiekiem.
Zazwyczaj
jest tak, że wszystkie wyżej wymienione obszary mózgu zgodnie ze
sobą współpracują, a wtedy bardzo dobrze nam idzie kontrolowanie
naszych impulsów – radzimy sobie z emocjami, racjonalnie
tłumaczymy wydarzenia i zachowania innych ludzi. Zdarza się jednak
taki moment, gdy mózg ulega przeciążeniu, a nam „puszczają
nerwy”. Dlaczego? Odpowiedzi udziela autorka artykułu, pisząc:
„Przyczyny
„puszczenia nerwów” mogą być różne. Najczęściej jednak
tym, co powoduje nasz wybuch, są emocje dziecka. Jego krzyk,
wrzaski, tupanie, bicie, atak „histerii”. Dlaczego tak trudno nam
pozostać spokojnym i towarzyszyć dziecku w momencie jego
emocjonalnego wybuchu? Winę ponosi nasza biologia.
Gdy
nasze dziecko mierzy się ze swoją złością, nasz układ
limbiczny, a przede wszystkim jego część nazwana ciałem
migdałowatym zostaje pobudzona. Emocje nie działają w próżni,
ale w systemie, dlatego złość dziecka łatwo może porwać nasz
mózg i aktywować w nim te same obszary, które w tym właśnie
momencie są nadaktywne u dziecka. Innymi słowy – gdy ciało
migdałowate dziecka zarządza alarm, może on zostać
przeniesiony również na nas i pobudzić nasz „emocjonalny mózg”
do reakcji. A w wypadku zbyt silnego „zarażenia” emocjami
dziecka, jest to z reguły reakcja „walki –ucieczki”. Kontrola
zostaje przejęta przez układ limbiczny i czujemy, jak emocje biorą
górę nad rozsądkiem. Przestajemy myśleć racjonalnie, tracimy
zdolność elastycznego podejścia, tracimy szeroki obraz sytuacji.
Zanika nasza zdolność empatii. Dodatkowo, nasz wybuch powoduje, że
obszary w mózgu dziecka, które już zostały przeciążone, jeszcze
bardziej pogrążają się w chaosie. Wpadamy w błędne koło
wzajemnie nakręcających się emocji.”
Zastanowiłam
się przez chwilę nad przeczytanymi słowami, a później
przypomniałam sobie kilka „awantur”, podczas których używałam
podniesionego głosu… Faktycznie każda z nich trwała znacznie
dłużej od tych, podczas których byłam spokojną i empatyczną
mamą … Czyli jednak spokój???
Moje
przypuszczenia potwierdziła dalsza lektura tekstu, z którego jasno
i zrozumiale wynikało, że nasz spokój i pewność mogą wyciszyć
pobudzony mózg dziecka i jego złe emocje, bo „spokój jest tak
samo zaraźliwy, jak złość”…
Proste?
Bardzo proste!!! Tylko jak zrobić, by to, co jest łatwe w teorii,
uczynić łatwym w praktyce?
Autorka
artykułu proponuje wiele rozwiązań mających na celu wyciszenie
naszych negatywnych emocji. Są to, miedzy innymi, dbałość o
kondycję psychiczną (odpoczynek, sen, właściwe odżywianie, które
mają olbrzymi wpływ na naszą samokontrolę i właściwe
funkcjonowanie mózgu), wsparcie osoby bliskiej (warto mieć kogoś,
komu się po prostu można wyżalić), głęboki oddech (świadomy,
głęboki oddech jest świetną metodą na przekierowanie uwagi i
uspokojenie pobudzonego „emocjonalnego mózgu”), aktywność
fizyczną i taniec (podobno najlepsza forma bezpiecznego rozładowania
napięcia).
Według
mnie, zaraz obok aktywności fizycznej, najlepszą metodą na
uspokojenie emocji jest metoda „nie dać się porwać emocjom”,
czyli zaproponowana, już na wstępie, nauka radzenia sobie z
emocjami. Na czym ona polega? Najlepiej ujmuje to w swoich słowach
Pani Joanna, którą pozwolę sobie raz jeszcze zacytować:
„Przede
wszystkim większość z nas nie umie określić momentu, w którym
„emocjonalny mózg” zaczyna przejmować stery – orientujemy się
zazwyczaj, kiedy już słyszymy swój krzyk. Pierwszym etapem
jest więc umiejętność wyczucia, kiedy dochodzimy do muru. Wbrew
pozorom nasze ciało wysyła nam wiele wskazówek, tylko my nie za
bardzo chcemy je odczytywać. W sytuacji pobudzenia emocjonalnego
możesz na przykład: czuć, że robi ci się gorąco, zaciskać
ręce, odczuwać drętwość karku, zaciskać szczęki, szybciej
oddychać, czuć że twoje dłonie robią się ciepłe itp (każdy z
nas jest niepowtarzalny, dlatego sam musisz odkryć instrukcję
obsługi na siebie).
Gdy
już będziesz wiedział, że emocje biorą górę, następnym
krokiem jest nazwanie ich. Oho! Czuję złość. Nazywanie tego,
co doświadczamy jest kluczowe. ” To co nazwane traci na swojej
mocy”. Nazywając emocję twoje płaty przedczołowe dostają
informację o tym, co się dzieje w systemie i mogą podjąć kroki,
aby wyciszyć układ limbiczny (to dlatego psycholodzy do znudzenia
nawołują, aby od najmłodszych lat uczyć dzieci nazywać swoje
emocje). Kiedy już wiemy, że czujemy złość i grozi nam
niekontrolowany wybuch, uruchamiamy metody zapobiegawcze,
które pomogą nam nie dopuścić do stracenia kontroli nad naszymi
emocjami. Mówiąc inaczej, musimy uchronić nasze płaty
przedczołowe przed porwaniem przez układ limbiczny- dzięki temu
nie stracimy panowania nad całym systemem. A złość po prostu się
przetoczy i wyciszy. Jak to zrobić? Przekierowując i
świadomie angażując naszą uwagę w jakieś zadanie. Możemy
liczyć od 100 do zera, mnożyć kolejne cyfry przez dwa albo
wypróbować technikę nazywaną: „kamera na”: rozglądasz się
i wymieniasz w myślach wszystkie przedmioty na literę
A/koloru zielonego/okrągłe itp. jakie widzisz wokoło. Zadanie trwa
tak długo, aż poczujesz, że twoje emocje się wyciszyły”.
Oczywiście
nie ma uniwersalnej metody na to, jak radzić sobie ze złością
dziecka. Bycie rodzicem to trudne zadanie i nikt nie jest w stanie
dać nam gotowej recepty, która rozwiąże każdy problem
wychowawczy. Nie mniej jednak warto sobie wziąć do serca powyższe
rady, bo krzyk świadczący o naszej słabości i bezradności, nie
tylko odstrasza i zniechęca, ale też uczy malucha agresji i
negatywnej komunikacji. Natomiast uśmiech czyni świat piękniejszym,
a życie – łatwiejszym.
http://www.edukowisko.pl/?p=1231
Doskonale znam takie sytuacje z własnej pracy. Zauważyłam, że energiczne, łatwo wpadające w złość dzieci łatwiej się odnajdują w kreatywnych zajęciach. Ostatnio w naszym przedszkolu odbyły się warsztaty modrasova, na których maluchy uczyły się własnoręcznie robić mydełka. Nawet najbardziej skręcone dzieci umiały się skupić na pracy i były zadowolone z efektów.
OdpowiedzUsuń