niedziela, 26 marca 2017

Gdy dziecko się złości…

Jakiś czas temu miałam problem z zachowaniem mojego dziecka, które praktycznie dzień w dzień robiło mi „nieziemskie awantury o nic”. Wychodziłam z pracy i pędziłam co tchu do przedszkola, żeby jak najszybciej je odebrać, a tam zastawała mnie skwaszona mina i pretensje. Droga do domu samochodem mijała w miarę spokojnie, ale tuż po przekroczeniu progu mieszkania zaczynał się płacz, krzyk i dziki lament. Zachowania te charakteryzowały się różną długością i różnym natężeniem. Radziłam sobie z nimi w różny sposób – raz lepiej, raz gorzej. Czasami cierpliwie tłumaczyłam i współodczuwałam. Innym razem – wyprowadzona z równowagi niezrozumiałym dla mnie zachowaniem mojego własnego dziecka – wpadałam w szał, a wtedy mój podniesiony głos słyszały nawet dzieci sąsiadów. „Awantury” mają to do siebie, że zawsze się kończą, ale po każdej z nich byłam wyczerpana psychicznie i miałam podły nastrój.

Po kilku tego typu „zajściach” zaczęłam się zastanawiać: dlaczego tak się dzieje? Co powoduje, że moje dziecko zachowuje się w taki sposób? Czy moje dziecko na pewno jest zdrowe? A może to ze mną jest coś nie tak, skoro nie radzę sobie z emocjami dziecka i własnymi?

W poszukiwaniu odpowiedzi zaczęłam przeglądać blogi i fora, na których rodzice borykali się z podobnymi problemami. Razem z innymi mamami upatrywałyśmy problemu w nadmiernej ilości zjadanych przez dzieci słodyczy; w zbyt małej ilości ruchu; w oglądaniu zbyt wielu bajek; w zbyt małej ilości czasu i uwagi poświęcanej naszym pociechom…

W końcu trafiłam na artykuł pani psycholog Joanny Kalembki „Mózg w złości. Instrukcja obsługi”, z którego jasno wynikało, że „w większości przypadków to nie zachowanie dziecka jest problemem, ale nasza reakcja na to zachowanie”. W pierwszym momencie „zagotowałam się”, bo jak pozostać obojętną w sytuacji, gdy mały człowiek krzyczy na nas i awanturuje się bez powodu??? Później, gdy ochłonęłam – sięgnęłam po artykuł drugi raz i już całkiem na spokojnie przeczytałam:
Dzieci nie zawsze zachowują się tak, jakbyśmy chcieli, żeby się zachowywały. Czasem nie radzą sobie z emocjami, własnymi lękami, frustracjami, smutkami, złością. Bywa, że według nas ich reakcje są przesadzone – za bardzo krzyczą, za bardzo czegoś chcą, za szybko biegają. Mają trudności z odnalezieniem się w zawiłym społecznym świecie. Bywa, że kogoś uderzą, wyrwą zabawkę. Zamiast siedzieć spokojnie w autobusie będą skakać po siedzeniu.
Wiele zachowań dzieci nas irytuje i złości. Jednak musisz pamiętać o jednym. One dopiero się uczą. Z każdym dniem ich mózg rozwija się w niebywałym tempie, a dziecko uczy się radzić sobie z własnymi emocjami, rozumieć zawiłości społecznego świata, nabywać umiejętności komunikacyjne z innymi ludźmi. To nie jest łatwa nauka. I tak, jak przy nauce chodzenia upadki są nieuniknione i częste.
Dlatego, w większości przypadków to nie zachowanie dziecka jest problemem, ale twoja reakcja na nie.
Jedynym sposobem na nauczenie dziecka radzenia sobie z emocjami, jest umiejętność bycia blisko własnych emocji. Nie ma innej drogi.

Prawda – pomyślałam. I przeszłam do dalszej części tekstu, w której autorka w bardzo jasny sposób tłumaczyła złożoność naszego mózgu i zawiłości jego funkcjonowania. Dowiedziałam się, że nasz mózg składa się z kilku „poziomów” różniących się od siebie działaniem i czasem powstania w toku ewolucji. I tak: na najniższym „poziomie” znajduje się najbardziej stary ewolucyjnie obszar, który odpowiada za działanie podstawowych funkcji życiowych – jest to tak zwany „mózg gadzi”. Poziom „wyżej” znajduje się układ limbiczny, nazywany „mózgiem ssaków”, który odpowiada za nasze emocje, a dokładniej ze emocjonalne pobudzenie. Natomiast poziom „najwyższy” to najmłodsza ewolucyjnie część – kora przedczołowa, która odpowiedzialna jest nie tylko za najbardziej złożone funkcje poznawcze: myślenie, analizowanie, wyciąganie wniosków, ale też za elastyczność myślenia i zdolność empatii z drugim człowiekiem.

Zazwyczaj jest tak, że wszystkie wyżej wymienione obszary mózgu zgodnie ze sobą współpracują, a wtedy bardzo dobrze nam idzie kontrolowanie naszych impulsów – radzimy sobie z emocjami, racjonalnie tłumaczymy wydarzenia i zachowania innych ludzi. Zdarza się jednak taki moment, gdy mózg ulega przeciążeniu, a nam „puszczają nerwy”. Dlaczego? Odpowiedzi udziela autorka artykułu, pisząc:
Przyczyny „puszczenia nerwów” mogą być różne. Najczęściej jednak tym, co powoduje nasz wybuch, są emocje dziecka. Jego krzyk, wrzaski, tupanie, bicie, atak „histerii”. Dlaczego tak trudno nam pozostać spokojnym i towarzyszyć dziecku w momencie jego emocjonalnego wybuchu? Winę ponosi nasza biologia.
Gdy nasze dziecko mierzy się ze swoją złością, nasz układ limbiczny, a przede wszystkim jego część nazwana ciałem migdałowatym zostaje pobudzona. Emocje nie działają w próżni, ale w systemie, dlatego złość dziecka łatwo może porwać nasz mózg i aktywować w nim te same obszary, które w tym właśnie momencie  są nadaktywne u dziecka. Innymi słowy – gdy ciało migdałowate dziecka  zarządza alarm, może on zostać przeniesiony również na nas i pobudzić nasz „emocjonalny mózg” do reakcji. A w wypadku zbyt silnego „zarażenia” emocjami dziecka, jest to z reguły reakcja „walki –ucieczki”. Kontrola zostaje przejęta przez układ limbiczny i czujemy, jak emocje biorą górę nad rozsądkiem. Przestajemy myśleć racjonalnie, tracimy zdolność elastycznego podejścia, tracimy szeroki obraz sytuacji. Zanika nasza zdolność empatii. Dodatkowo, nasz wybuch powoduje,  że obszary w mózgu dziecka, które już zostały przeciążone, jeszcze bardziej pogrążają się w chaosie. Wpadamy w błędne koło wzajemnie nakręcających się emocji.”

Zastanowiłam się przez chwilę nad przeczytanymi słowami, a później przypomniałam sobie kilka „awantur”, podczas których używałam podniesionego głosu… Faktycznie każda z nich trwała znacznie dłużej od tych, podczas których byłam spokojną i empatyczną mamą … Czyli jednak spokój???
Moje przypuszczenia potwierdziła dalsza lektura tekstu, z którego jasno i zrozumiale wynikało, że nasz spokój i pewność mogą wyciszyć pobudzony mózg dziecka i jego złe emocje, bo „spokój jest tak samo zaraźliwy, jak złość”…

Proste? Bardzo proste!!! Tylko jak zrobić, by to, co jest łatwe w teorii, uczynić łatwym w praktyce?

Autorka artykułu proponuje wiele rozwiązań mających na celu wyciszenie naszych negatywnych emocji. Są to, miedzy innymi, dbałość o kondycję psychiczną (odpoczynek, sen, właściwe odżywianie, które mają olbrzymi wpływ na naszą samokontrolę i właściwe funkcjonowanie mózgu), wsparcie osoby bliskiej (warto mieć kogoś, komu się po prostu można wyżalić), głęboki oddech (świadomy, głęboki oddech jest świetną metodą na przekierowanie uwagi i uspokojenie pobudzonego „emocjonalnego mózgu”), aktywność fizyczną i taniec (podobno najlepsza forma bezpiecznego rozładowania napięcia).

Według mnie, zaraz obok aktywności fizycznej, najlepszą metodą na uspokojenie emocji jest metoda „nie dać się porwać emocjom”, czyli zaproponowana, już na wstępie, nauka radzenia sobie z emocjami. Na czym ona polega? Najlepiej ujmuje to w swoich słowach Pani Joanna, którą pozwolę sobie raz jeszcze zacytować:
Przede wszystkim większość z nas nie umie określić momentu, w którym „emocjonalny mózg” zaczyna przejmować stery – orientujemy się zazwyczaj, kiedy już słyszymy swój krzyk. Pierwszym etapem jest więc umiejętność wyczucia, kiedy dochodzimy do muru. Wbrew pozorom nasze ciało wysyła nam wiele wskazówek, tylko my nie za bardzo chcemy je odczytywać. W sytuacji pobudzenia emocjonalnego możesz na przykład: czuć, że robi ci się gorąco, zaciskać ręce, odczuwać drętwość karku, zaciskać szczęki, szybciej oddychać, czuć że twoje dłonie robią się ciepłe itp (każdy z nas jest niepowtarzalny, dlatego sam musisz odkryć instrukcję obsługi na siebie).
Gdy już będziesz wiedział, że emocje biorą górę, następnym krokiem jest nazwanie ich. Oho! Czuję złość. Nazywanie tego, co doświadczamy jest kluczowe. ” To co nazwane traci na swojej mocy”. Nazywając emocję twoje płaty przedczołowe dostają informację o tym, co się dzieje w systemie i mogą podjąć kroki, aby wyciszyć układ limbiczny (to dlatego psycholodzy do znudzenia nawołują, aby od najmłodszych lat uczyć dzieci nazywać swoje emocje). Kiedy już wiemy, że czujemy złość i grozi nam niekontrolowany wybuch, uruchamiamy metody zapobiegawcze, które pomogą nam nie dopuścić do stracenia kontroli nad naszymi emocjami. Mówiąc inaczej,  musimy uchronić nasze płaty przedczołowe przed porwaniem przez układ limbiczny- dzięki temu nie stracimy panowania nad całym systemem. A złość po prostu się przetoczy i wyciszy. Jak to zrobić? Przekierowując  i świadomie angażując naszą uwagę w jakieś zadanie. Możemy liczyć od 100 do zera, mnożyć kolejne cyfry przez dwa albo wypróbować technikę nazywaną: „kamera na”: rozglądasz się  i wymieniasz w myślach wszystkie przedmioty na literę A/koloru zielonego/okrągłe itp. jakie widzisz wokoło. Zadanie trwa tak długo, aż poczujesz, że twoje emocje się wyciszyły”.


Oczywiście nie ma uniwersalnej metody na to, jak radzić sobie ze złością dziecka. Bycie rodzicem to trudne zadanie i nikt nie jest w stanie dać nam gotowej recepty, która rozwiąże każdy problem wychowawczy. Nie mniej jednak warto sobie wziąć do serca powyższe rady, bo krzyk świadczący o naszej słabości i bezradności, nie tylko odstrasza i zniechęca, ale też uczy malucha agresji i negatywnej komunikacji. Natomiast uśmiech czyni świat piękniejszym, a życie – łatwiejszym. 

http://www.edukowisko.pl/?p=1231



Autor: Mariola

Absolwentka studiów magisterskich na Uniwersytecie Gdańskim (Wydział Biologii, Geografii i Oceanologii) oraz studiów podyplomowych z zakresu Edukacji Przedszkolnej w Wyższej Szkole Towarzystwa Wiedzy Powszechnej w Warszawie (Wydział Nauk Społecznych i Filologii).

czwartek, 9 marca 2017

Sensory processing disorder(SPD) fashion or necessity?

Looking inside all the net websites we can see that most of them can offer a special classes containing elements of sensory integration. On parents blogs lots of people use elements of sensory integration during the playing time and I think that already each of us has got in a family, preschool, school class or among friends a child with sensory processing disorder. Is it a new fashion because it is so popular? We had time with dyslexia and ADHD. Maybe sensory integration has their 5 minutes now ??



One of the therapist said that it is hard to clear answer this question and for sure the concept of sensory integration is heavily overused. If a child does not want to touch something because simply in a world he does not like it or does not know we call this child as a one with sensory processing disorder. We are adults and we do not like everything. We have our favourite smells, clothes, taste preferences and no one tells that these are disorders. If a small child refuses to eat certain consistency because he can not deal with it rather that go to speech therapist parents will send him to sensory integration problems. 

I think that the abuse of the concept of sensory integration is caused by several factors. Firstly, due to the concern for the child. If a parent or teacher can hear that it is a nice way, in addition to supporting the comprehensive development of the child, it wants to use it. Its uniqueness lies in the fact that with ordinary tools, physical activity, everyday objects or even the gifts of nature, we can really do a lot.
Secondly, the childhood of our children is completely different than ours. Newborns and infants are attacked by sounds, colors, forget that what they need is a quiet, calm, sucking, touch and rocking. Small children play with toys in a different way, are no longer in kindergarten, they spend less time on playgrounds and more time in front of TV or computer. Nowadays, on the one hand, we are overstimulation, and on the other we lack these ordinary, natural incentive.

And finally, third, we are growing. From year to year the number of therapists, sensory integration, and places where you can diagnose disorders in the processes of sensory processing. Teachers and educators receive more information about sensory integration studies, as well as during training. Also, parents participate in workshops and thereby increase their awareness. Increasing the number of publications, dealing with sensory integration.

Thus, if in fact we have a fashion for SI? Probably partly so, but no matter whether it be fashion or simply increase awareness and accessibility to sensory integration therapy, it means the success of the child. And his fate, for us parents and therapists is the most important.


Autor: Aleksandra

Studentka Wyższej Szkoły im. Pawła Włodkowica w Płocku na kierunku: Edukacja Wczesnoszkolna i Wychowanie Przedszkolne. Absolwentka Oxford Cherwell College w Wielkiej Brytanii oraz policealnej szkoły medycznej na kierunku Ratownik Medyczny